Opowiesci - OZNI VIII

Opowieść Bosi

Poniedziałek 19.05

 

Aza już dojechała, dzwoni czy będę w Kołobrzegu. Jeszcze jakieś 80 km mi zostało, nie zdążę. Przejechałam 650….daleko.

Dwa razy mijam ośrodek, kościół w moich wyobrażeniach trochę inaczej wygląda, to i nie zauważyłam.

Idziemy na plażę,…ale blisko!

Morze….

Odwiedzamy dyrektorkę szkoły podstawowej, pożyczy nam kilka rzeczy na zlot. Od razu widać, że to nasz człowiek, oskkowy.

 

Wtorek 20.05

Śniadanko i znowu plaża….ja, Aza i Marta (córka Azy). Marta pięknie opalona. Nicnierobienie. Morze….

W nocy przyjechali Roman, Renata i Marysia, prawie moi ziomkowie.

 

Środa 21.05

7 rano – spacer nad morze, muszę się naoglądać, nawdychać, nabyć. Może wystarczy na kilka dni, miesięcy.

Dzwoni Asiaj…za chwilę będą w Kołobrzegu. Dobrze, że telefon usłyszałam.

Już są: Ewa, Rzewa, Asiaj.

Zlot prawie się zaczyna. Wieczorem będzie nas już więcej.

Ewa Be przywiozła mi ciepłe ubranko. A tylko raz napisałam na forum, że marznę…

Kochana Ewa.

 

Czwartek 22.05

6 rano – spacer nad morze. Dziś na pewno mi dobrze zrobi. Tak rano morze szumi inaczej…i pachnie….świeżością…tęsknotą…marzeniami.

Śniadanie. Ale nas dużo! Nie wszystkich znam.

Przypominam sobie Ochotnicę, rok wcześniej. Miałam tremę, nie znałam nikogo, wielka niewiadoma.

To minął tylko rok?

Aza, Asiaj, Asia, Ewa, Marek, Rzewa, AnJa, Hania, Gieniu, Sławek, Jerzyk, Ejrut, Nassssy, Dorotka….

Tylko rok???

Z niektórymi witam się jakbyśmy znali się od zawsze…

Już chyba są wszyscy….choć zlot zaczyna się dopiero w piątek.

Basia – jak dobrze znowu ją zobaczyć, poznałyśmy się w Miętnem na konferencji i Benia.

Renka, Sylwia, Krzysztof Pom, Ewa z Krakowa, …..nowalijki. Jakoś szybko nawiązujemy kontakt.

Po kolacji siadamy wspólnie i przedstawiamy się sobie. Baaardzo dużo nowalijek, nie mogę wszystkich spamiętać, ale jeszcze dwa dni, dam radę.

Trochę wspomnień z poprzednich zlotów…

Trzynastozgłoskowce Małgosi…..zdjęcia….o(do)powieści Asi…

Aza gra na gitarze, później Roman, Marek….

 

Piątek 23.05

Dziś zaczyna się zlot…ten właściwy….

Do południa jeszcze plażowanie…zajęcia własne…piłka plażowa…latawce.

Takie wydawało mi się śmieszne, kiedy Sławek mówił o latawcach….

Bartek, syn Sławka uczy mnie sterować latawcem….ma dużo cierpliwości (potrzebna jest).

To cholernie trudne, ciągle spada, skręca w inna stronę niż ja chcę….zawzięłam się.

Utrzymanie przez kilka minut w powietrzu jest niesamowitą frajdą…załapałam…kontruję linkami jak przy poślizgu samochodu…

Jeszcze nie umiem podrywać latawca z ziemi….to dopiero mój pierwszy dzień…coraz lepiej, już kilka minut utrzymuje się w powietrzu….no, nie…wpadł do wody….

Wieczorem, po kolacji znów siadamy razem….

Przedstawiamy się jeszcze raz (niektórzy dopiero teraz dojechali)….mówimy czym jest dla nas zlot….

Zlot jest dla mnie jak terapia…

Jak uzależnienie….

Jak sen….

Jak najlepszy czas….

Jak można nie być, jak było się zawsze…

Dorotka prowadzi zabawę, Roman czyta list od Gusi (szkoda, że jej nie ma) i wręcza prezenty, Hania czyta swój trzynastozgłoskowiec(?)….

Konkurs Małgorzaty z O „Kto to powiedział?”- bardzo go lubię, choć znam wszystkie teksty, nie wszystkie wiem czyje i mylą mi się jeszcze nicki…

Mała niespodzianka – Małgosia, choć przyjechać nie mogła, napisała trzynastozgłoskowiec, wkleiłyśmy z Asiaj trochę świeżo zrobionych zdjęć ….Dorotka łączy się z Małgosią przez telefon….

Czas na wieczór ze śpiewnikiem…

Najpierw hymn…Hania gra na mandolinie…później Aza, Marek…

Eh… jak Marek śpiewa te swoje niszowe…można słuchać i słuchać…

Tylko, czemu tak zimno i ciemno?

Zaliczam „małą” wpadkę, bliskie spotkanie w kamiennym kręgu. Cholernie boli i wstyd.

 

Sobota 24.05.

Przedostatni dzień, a właściwie ostatni, bo jutro pakowanie i koniec….

Zagospodarowujemy parawanami dużą część plaży.

Nowalijki przygotowały niezły pokazohołd;-)…jeszcze tylko zaślubiny z morzem…dla wszystkich.

Zdjęcie grupowe: ustawianie za parawanem, przed parawanem, fotograf na krześle, delfinki,

konkursy, piłka plażowa, latawce.

Znowu trzymam latawca….nie spada dłuuuugo….teraz trzeba zacząć coś z nim robić, bo samo trzymanie w powietrzu już nudne...nieźle mnie wzięło. Z tym dużym na krótkich linkach wyglądam i czuję się, jakbym lądowała ze spadochronem.

Na wieczór Roman przygotował karaoke…kurcze, przecież nie będę śpiewać i głupiej z siebie robić.

Zaczyna drużyna, która wygrała konkurs na plaży, potem  Asia i Marek, dalej Roman i Aza. Robimy chórek. No, no całkiem nieźle nam idzie. Śpiewam?!?!? To zasługa moich kochanych przedszkolanek!!!

Chórek: Basia, Ewa, Sylwia, ja, czasami jeszcze ktoś dołącza….trochę niektórzy mają nas dość, wciskamy się wszędzie, nie słychać głównych wykonawców;-). Układ taneczny nie dla mnie, nie nadążam, ale co mi tam…trochę spontaniczności mi nie zaszkodzi, najwyżej śmiesznie powyglądam.

Wszyscy wychodzą do karaoke, nikt nie protestuje, a tyle było marudzenia na forum jak Roman zaproponował.

Bawię się świetnie, dawno nie czułam się tak swobodnie i naturalnie…..

Karaoke tylko do 22. Siadamy przy ognisku, Aza i Hania grają, śpiewamy…

Powoli jest nas coraz mniej….jutro trzeba jechać. Po północy zostają najwytrwalsi: Aza, Ewa, Małgorzata z O, AnJa……dorzucamy do ognia, Małgorzata robi herbatę, Aza śpiewa…. powinnam iść spać, przede mną 9 godzin jazdy samochodem.

Eh…jak tu spać…szkoda czasu na spanie…tak mi się chce posiedzieć z nimi…nabyć jeszcze trochę….namarzyć na rok….i tylko smutno, że aż rok…

 

Niedziela 25.05

Trzeba jechać do domu…..niektórzy wyjechali  już wcześnie rano….

Nie lubię pożegnań….choć jak teraz się żegnamy, to oznacza, że za jakiś czas się będziemy witać….już mi lepiej;-)

Wyjeżdżam dopiero o 14….jeszcze trochę morza, rybka w porcie  i w drogę.

W domu jestem o 23, powrót do rzeczywistości. Jutro do pracy.

Fajnie, że byliście….że jesteście.

Zlot jest jak dobre wino. Trzeba smakować powoli… musi się skończyć, aby docenić i zapamiętać jego smak, nie można przedawkować….choć chce się jeszcze.